wtorek, 22 października 2013

niebieskie pigułki, czyli parę słów o fotografowaniu koncertów


Zdałem sobie jakiś czas temu sprawę z tego, że mimo iż fajnie jest fotografować duże koncerty ze wspaniałą scenografią i pierdyliardem efektów świetlnych, to najbardziej jednak lubię te mniejsze. Często mniej znanych, niszowych artystów, w małych klubach, bez wypasionych świateł. Z jednej strony jest trudniej, bo z reguły ciemno i te światła jakieś takie... są, ale jakby ich nie było.Z drugiej, to jest zupełnie inna energia. Zupełnie inny kontakt z muzyką. Zupełnie inne relacje na linii artysta-publiczność. To dla mnie dużo ciekawsze i dużo bardziej prawdziwe. Dużo bliżej życia niż fotografowanie Metalliki, czy Dody na wielkiej scenie przez tele. Porównanie jest zamierzone. Fotografowałem koncerty Mety i Dody i patrząc z perspektywy czasu stwierdzam, że fotografuje się ich dokładnie tak samo.

Za to każdy mniejszy koncert to dla mnie inne przeżycie, inne doświadczenie. Dużo bardziej wolę fotografować koncert będąc jego częścią, czując w pełni tę atmosferę, współtworząc ją.

Zdjęcie pochodzi z przerewelacyjnego koncertu Blues Pills w warszawskiej Harendzie. Polecam zapoznać się z tym zespołem, dlatego wrzucam też wideło.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz